wtorek, 21 sierpnia 2012

Las


   Biegniesz przez las, spokojnie i miarowo, rytmicznie stawiając  kroki. To nie ten szaleńczy bieg, który chcesz przebyć, gdzie czujesz, że uciekasz przed czymś, że gonią Cię setki potworów, a Ty, jak bohater pierszoplanowy z wyśmienitą sprawnością, uciekasz i dajesz radę, pokazujesz swojemu organizmowi, że myli się, że możesz, bo chcesz, bo nic Cię innego nie obroni, jak nie Ty sam. Mimo to, teraz uciekasz tylko przed problemami, przed czymś, czego nie rozumiesz w życiu codziennym, co Cię po prostu przerasta. Mimo tego, że próbujesz zabić problemy, spokój nie opuszcza Cię nawet na chwilę.
   Biegniesz, rozglądając się ze znużeniem na boki; na pierwszy rzut oka nie interesuje Cię nic, znieczulica, jaką w Tobie zaszczepiono już w dzieciństwie, nie pozwala Ci dostrzec piękna otaczających Cię drzew. One chylą się ku sobie, tworzą zielono-brązowy dach, co jakiś czas zostawiając niby przypadkiem dziurę, by człowiek widział, że tam, na górze jest jeszcze coś poza leśną kopułą, idealnie odgrywającą Inny Świat. Niektóre drzewa były tak widocznie stare, krusząc się przy najlżejszym wietrze i wyginając z przeraźliwym skrzypem, a parę z nich poddało się mocy walki, łamiąc z męczęńskim bólem pień i ukazując wnętrze niejednokrotnie zaatakowane przez szkodniki. Kiedy jesteś już wystarczająco długo sam, życie pozwala Ci zauważyć nawet kameleona, siedzącego na jednym ze złamanych drzew. Wiesz, że odprawia niemą mszę za swojego przyjaciela, a wokół niego zbierają się najróżniejsze pająki, owady, mrówki przerwały swoją pracę, by godnie uświęcić coś, co jest częścią nich, ba... nawet Ty przestajesz biec patrząc z niedowierzaniem na odgrywaną scenę i zastanawiasz się, jak idiotyczny musi być Los, by urządzać sobie takie kpiny z Natury. Widząc to, zdajesz sobie sprawę, że nie spełnisz pragnienia ucieczki, bo nawet w tak niezwykłym lesie wszystko mówi Ci, że nawet najdłuższe starania nie uchronią przed porażką. Prędzej czy później coś się skończy, bez odwrotu. Natura, tak samo jak ludzie, zapcha błędy nowymi zarodkami, ale powieli poprzedni los mimo nauczki, którą powinna wyciągnąć z przeszłości. Ty też powielasz błędy, coraz częściej wpadasz wciąż w tę samą pułapkę, mimo to nie wyciągasz wniosków, a potem... Potem pragniesz uciekać, biec tam, gdzie życie jest łatwe, gdzie zwierzęta budzą się i żyją w szkodliwym świecie. Chcesz być tam, gdzie wszystko się dopiero zaczyna i nie zostało jeszcze dotknięte Błędami.
   Biegniesz dalej, a spokój ducha, który ogarnął Twoje ciało, jest nienaturalny i całkowicie nie na miejscu; gdyby dano Ci takie zezwolenie, połowa ludzi po prostu zostałaby przez Ciebie zamknięta w klatkach. Nie lubisz wymyślać tortur, ale czasem po prostu nie pozostaje nic innego. Jeżeli życie wśród debili wymaga poświęceń to poświęcisz się i powymyślasz najokrutniejsze tortury, by chociaż w małym procencie zniwelować zło konieczne.
   Tak bardzo chcesz zniszczyć codzienność, pójść wszystkiemu na przekór, ba... Postawić się i przestać uginać przed ludźmi z wyższych szczebli. Pragniesz otworzyć własną Puszkę Pandory, wylać na świat potok nieszczęść, by w jednej chwili stało się wszystko i następnie zacząć żyć od nowa. Ale nie masz sił, nie umiesz zostawić tego, na co tak mozolnie układałeś odkąd rodzice dali Ci wolną rękę i zacząłeś żyć sam. Nie masz siły zostawić i pójść w cholerę, przed siebie. Biegniesz, dając ulotnić się chwili, tracąc czas, kawałek przeszłości, tak nieuchronnej jak jutrzejszy wieczór.
   Musisz się zatrzymać, znowu nie z własnej woli, znowu, tak jak w pracy, coś Ci przeszkodziło. Tym razem to rzeczka, przedzielając las na pół, na ćwiartkę, na skrawek, na cokolwiek... Chcesz biec dalej, ale za nic na świecie nie chcesz moczyć butów, nie chcesz biec później w małych stawach, które na pewno utworzyłyby się w butach. Nie jesteś materialistą, nie żal Ci czegoś, co jest materialne. Żałujesz ludzi, współczujesz bólu, podziwiasz emocje, obserwujesz zachowania, pragniesz poznać Prawdziwy Świat, gdzie materialność nie ma wstępu. Twoja chciwość nie objawia się przy pieniądzach, a przy uczuciach. Jesteś skąpy, zostawiając najlepsze kawałki dla siebie. Pieniądze możesz oddać każdemu, ale nie swoje duchowe wnętrze, tak cenne i niepowtarzalne.
   Mimo tego, chcesz teraz biec, szaleńczo gnać, zgubić Codzienność, a głupia rzeka tamuje Ci drogę; rozglądasz się, chodząc przy brzegu to w jedną, to w drugą stronę, poszukując mostu, nawet tego najbardziej prowizorycznego. Nie chcesz zawracać, to nie leży w Twojej naturze, tak samo jak nigdy nie oglądasz się za siebie. Tak samo jak to, że kochasz ludzi tylko tych, którzy pokazali Ci, że na to zasługują.
   Okrzyk rozpaczy i złości wydobywa się z Twoich ust, płosząc ptaki z pobliskiego drzewa; zdając sobie z tego sprawę, spuszczasz wzrok i rumienisz się, karcąc w duchu za idiotyczne zachowanie, ale słabość, która tak nagle wtargnęła do Twojego serca, była zbyt silna i pokonała bariery Twojej wytrzymałości. Stajesz nagle i zamieniasz się w słuch: łopot skrzydeł przestraszonych ptaków oddala się od Ciebie niczym dawno puszczona piosenka, a ulotność chwili jest jak pomyślane słowa. Coś łapie Cię za serce i wykonujesz chaotyczne ruchy; odwracasz się i zaczynasz biec wzdłuż rzeki. Czujesz, że musisz biec, że stanie w miejscu Ci nie pomoże. Czujesz, że kłopoty, którym uciekłeś, wchodząc do lasu, zraz Cię dogonią, jeżeli nie ruszysz dupy i nie będziesz biec. Gdziekolwiek, byleby nie tam, skąd przybyłeś. Kiedy, prędkością przeciętnego biegacza, mijasz coraz to nowsze obrazy lasu, zastanawiasz się, czy dobiegniesz to źródła rzeczki czy do jej ujścia. Jednak obserwując przerzedzenie się drzew i jaśniejszego pola widzenia to stwierdzasz, że dobiegasz do ujścia. A jeżeli znajdziesz się w mieście, tym znienawidzonym mieście, jesteś pewien, że zawrócisz. Masz to w podświadomości, czujesz potrzebę samotności, a widok miasta, tak brutalnie wychowywanego przez ludzi, wcale Ci nie pomaga.
   Jednak to, co ujrzałeś przed sekundą, zapiera dech w piersiach. Ostatkiem sił zatrzymujesz się tuż nad przepaścią, a kamyczki, które pomogły Ci w zahamowaniu, komicznie spadają w dół w nieznaną Ci czeluść. Opuszczasz wzrok, wodząc nim po rzeczce i razem z jej nurtem, w pewnym momencie urwanym, patrzysz w dół, gdzie z rzeczki robi się mały, uroczy wodospad. Nie widzisz, gdzie odbija się od ziemi, bo drzewa rosnące tam, paręset metrów pod Twoimi stopami, zakrywa piękno wody, jakie prawdopodobnie właśnie tam ulokowało sobie miejsce. Podrywasz gwałtownie głowę i patrzysz przed siebie, a tam... Tam, gdzie okiem sięgnąć, drzewa, najrozmaitsze gatunki drzew, jednak nawet różnice, jakie miały między sobą, nie przeszkadzały im rosnąć tak gęsto, że gdyby nie Twój zdrowy rozsądek i świadomość życia, skoczyłbyś na ich korony i biegł, biegł dalej, bez zatrzymywania się. Słońce, o tej porze już chylące się ku podróży na drugą półkulę świata, podkreślało ciszę tego widoku, gdzie ptaki, wyglądające jak czarne plamki na niebie, wydawają z siebie radosne okrzyki szczęścia, a gdzie rośliny nie boją się urosnąć na wybraną przez siebie wysokość. To nie jest polana, to miasto od Boga, prawdziwe, niezniszczone, zadbane przez samo siebie... I gdyby nazwać to miejsce, na pewno Natura sprawdziłaby się i pod tym względem, nadając jakieś komicznie proste imię.
   Uśmiech rozjaśnił Twoją zmęczoną twarz, kiedy zdałeś sobie sprawę, że znajdujesz się w oazie spokoju, obłędnej harmonii, gdzie muzyką jest zwykły szelest liści i śpiew ptaków. Siadasz, spuszczając nogi na dół, chwytasz dłońmi kant końca skały i patrzysz w dół; widok przerażający i niepowtarzalny, godny Twojej uwagi, pozwala Ci rozmyślać nad problemami. Nie wiedziałeś, że tak szybko Cię tu dopadną... Mimo to, nie przejmowałeś się nimi, tak jak w mieście, we własnym mieszkaniu, w aucie, kiedy czekałeś, aż zrobi się zielone światło, w pracy, kiedy szef niszczył Ci zdanie na temat własnej osoby. Teraz mogłeś pomyśleć, czy warto, czy kiedykolwiek było warto postąpić tak, a nie inaczej. Po krótkim czasie uświadamiasz sobie, że jedną ręką burzysz płynność wody, która ze zniecierpliwieniem przepływa przez Twoje rozpostarte palce. Zamiast zabrać rękę z wody, badasz, jak głęboka jest rzeka. Kiedy woda zaczyna sięgać Ci do łokcia, wyjmujesz ją i ściągasz z siebie bluzę. Rzucając ją za siebie, szybko ściągasz spocony podkoszulek i wstajesz, odpinając pasek od spodni. W końcu zostajesz w samych bokserkach, wchodząc do rzeki i siadając tak samo jak wcześniej na skale, a lodowata woda sięga Ci do klatki piersiowej. Dopiero teraz czujesz, jak silny ma nurt, mimo tego dzielnie siedzisz, raz po raz wystawiając nogi poza wodę. Rozglądasz się po krajobrazie, mając w myślach zalążek końca swojej historii. Nie jesteś zbytnio tym zadowolony, że wyobrażasz sobie swoją śmierć. Mimo samotnego, monotonnego życia, nigdy nie myślałeś, by skończyć to w taki sposób. A teraz... Teraz jesteś oazą spokoju, przykładem równowagi zachowania, chociaż jeżeli ktoś by właśnie obok Ciebie przechodził, niehybnie nazwałby Cię kompletnym idiotą siedzącym w zimnej rzece. I co Ci po jego zdaniu, jeżeli to wszystko masz ochotę skończyć właściwie w tej chwili, bez zbędnego pożegnania, zostawiania listów najbliższym... No właśnie, nawet najbliżsi są Ci obcy. Bez chwili namysłu wstajesz, nabierasz powietrze w płuca, wyciągasz ręce przed siebie i skaczesz, skaczesz w otchłań zieleni. Twoje ciało nabiera tempa, a krzyk wydobywający się z Twoich ust rozlega się po przestrzeni natury, jednak tłumiony nieskończonością miejsca, milknie, a wraz z nim życie, które z czasem uchodziło z Ciebie. Zostają tylko wspomnienia, problemy i marzenia.
   I kiedy umierasz, w pobliskim szpitalu rodzi się niemowle, które być może skończy tak jak Ty.

Było, nie było...